czwartek, 14 sierpnia 2014

ROZDZIAŁ VIII

Je­dyne cze­go żałuję w życiu, to te­go, że nie jes­tem kimś innym.
Nurkowanie w Morzu Śródziemnym było doświadczeniem, którego Lisa nigdy, ale to nigdy nie chciała zapomnieć.
 Kiedy zanurzyła głowę pod wodą, wszystkie jej troski zniknęły, a podejrzenia odnośnie Marlene, odpłynęły wraz z falą, która przykryła Brytyjkę. Teraz była w podmorskim królestwie Trytonów, Syren i różnorakich rodzajów ryb. Pośród skał można było zauważyć fioletowe oraz różowe rozgwiazdy, a na piasku leżało mnóstwo muszelek. Ciepły prąd przynosił z sobą kolejne niebywałe okazy fauny i flory. Było zdecydowanie bardziej egzotycznie i bardziej ekscytująco niż podczas zakupów w Londynie, co - najprawdopodobniej - byłoby jej głównym zajęciem. 
 Nagle przystanęła. Kilka metrów przed nią wznosiła się skała, po której chodziły różne krabiki, kraby pustelniki, a trzymało się jej mnóstwo innych żyjątek morskich, takich jak rozgwiazdy. ,,Jakie to piękne", pomyślała. Miała nieodpartą ochotę zrobić zdjęcie i potem opublikować je na portalu społecznościowym typu facebook. Że też nie wzięła aparatu do robienia zdjęć pod wodą z Londynu! Będzie musiała kupić taki w najbliższym czasie...
 Poczuła, że musi pokazać cudowne morskie skarby Chorwacji Stevenowi. Wciągnęła powietrze przez rurkę i odwróciła się. Nie zauważyła jednak ani brata, ani Marlene. Popłynęła w stronę plaży. Nadal nie było nawet śladu poszukiwanej dwójki.
 Wynurzyła się. Na plaży, w słońcu, leżeli Steven z jego nową koleżanką. ,,Tu cię mam". Lisa ostrożnie stanęła na pobliskiej skałce, po czym zdjęła z głowy maskę.
 - Stevie! - krzyknęła w jego stronę. - Podpłyń, pokażę ci coś fajnego. - Zrobiła zachęcający gest ręką.
 - Nie! - odwrzasnął. - Tutaj świetnie się bawię! - Wskazał na rumieniącą się Marlene.
 Lisa wywróciła oczami. Miała dość tej panny, choć właśnie ją poznała.
 - Pożałujesz! - zagroziła, chwytając się ostatniej deski ratunku.
 Marlene nachyliła się do ucha Stevena i coś mu do niego wyszeptała. Ten tylko kiwał głową.
 - Okej. Lisi, czekaj! - Poderwał się z miejsca, by po chwili wskoczyć do wody.
 Lisa rzuciła dziękczynne spojrzenie Chorwatce, choć nie miała do tego powodu, i podpłynęła do brata. Teraz był bezpieczny.
***
Była przekonana, że nie zrobiła dobrego wrażenia na Lisie. Wobec tego sprawa była niemalże stracona! Skłonna była stwierdzić, iż dziewczyna mogła jej więcej powiedzieć niż jej brat, który nie wiedział za dużo o tym świecie.
 Odgarnęła włosy z twarzy, widząc jak Steven wrzuca siostrę do wody. Potrzebowała odpowiedzi. Najlepiej teraz. A zamiast tego były piski, krzyki i śmiechy. Zupełnie jakby jej tu nie było.
 - Steve, puszczaj! - krzyknęła Lisa machając nogami i pryskając wodą młodszego brata.
 - Proszę! - Wrzucił ją do wody z impetem, ale kolejna fala i jego zwaliła z nóg.
 Marlene roześmiała się. Nareszcie coś zabawnego!
 - Śmiejesz się z mojego brata-idioty? - Lisa odgarnęła mokre włosy za uszy. Nawet ona nie wyglądała korzystnie w tej fryzurze. - Czyli jednak nie jesteś straconym przypadkiem!
 - Coś ty, Lisi. Ona śmieje się z ciebie. - Ponownie wrzucił ją do wody. - Nie słuchaj jej, Mar. - Mrugnął do niej. - Wcale nie jesteś stracona.
 Chorwatka uśmiechnęła się nieśmiało. Musiała przyznać, że towarzystwo dwójki Brytyjczyków trochę ją onieśmielało. Byli tacy wyluzowani, spokojni, zrelaksowani. Zupełnie jakby odcięli się od rzeczywistości w swoim czystym i przejrzystym Londynie. Ale ona żyła w innym świecie, bardziej fantastycznym, jednakże po części prawdziwym. Widziała dzielnice biedy, alkoholików, uliczne gangi, które ukazywały się dopiero, gdy księżyc świecił jasno na niebie. Często też dla nich pracowała, rozpracowując ich wrogów.
 Oni prawdopodobnie nie mieli pojęcia o prawdziwym obliczu wielkich miast, które nigdy nie śpią. Żyli w największym luksusie - w bezpiecznej dzielnicy i kochającej, dość dobrze zarabiającej, rodzinie, jako przyszli dziedzice fortuny ich ciotki, dawnej matki, której jedyna córka ucięła kontakty z rodzicami, wyjeżdżając do Ameryki - przynajmniej tak wynikało ze strony Karli.
 - Co ty robisz?! - krzyknęła oburzona Marlene, kiedy zauważyła, że Steven do niej podbiega i zamierza wziąć ją na ręce. - Jesteś mokry!
 - A ty sucha. Trzeba to zmienić! - Podniósł ją z ziemi bez widocznego wysiłku, co było prawdopodobnie trudne, ponieważ do lekkich nie należała.
 - Puść mnie! Błagam, puść! Jestem za ciężka! - protestowała, starając się ustrzec Stevena przed problemami z kręgosłupem na starość.
 - Okej, już puszczam! - wrzucił ją na dość sporą głębokość, nie zważając na jej protesty oraz fakt, że była w plażowej sukience.
 Wylądowała w wodzie, rozpryskując przy tym kropelki na kilka metrów. Szybko wynurzyła się, by zaczerpnąć oddechu. Prześlizgnęła się wzrokiem po skałach, by po chwili zatrzymać go na pękającym ze śmiechu Stevenie.
 - Kiedyś sama zrobię ci coś podobnego - wysyczała, wskazując go palcem.
 - Brzmi obiecująco - stwierdził, obdarzając ją czarującym uśmiechem.
 Starając się ukryć rumieniec, Marlene zanurkowała. Przy okazji do głowy wpadł jej świetny pomysł, jak zemścić się na Brytyjczyku. Podpłynęła do niego, pociągnęła za nogę i patrzyła jak wpada do wody obok niej, przy akompaniamencie chichotów Lisy. Dziewczyna widocznie była bardzo szczęśliwa z takiego obrotu spraw.
 Chorwatka wypłynęła na powierzchnię, odgarniając lepiące się do twarzy włosy za uszy. Uśmiechnęła się nieznacznie do Lisy, która pomagała swojemu bratu wygramolić się z wody, nadal śmiejąc się z jego wiekopomnego upadku, po czym wyszła na brzeg. Na jej widok, pomarańczowo-czerwony krab porzucił pomysł wygrzewania się w słońcu na skale i szybko wycofał się w szczelinę, kłapiąc przy tym nieproporcjonalnymi do jego ciała szczypcami.
 - Dobra, Mar, tym razem ci się udało. - Steven opadł na piasek u jej stóp, pociągając za sobą Lisę.
 - Nareszcie jakaś rozsądna dziewczyna. Nawet nie wiesz jak bardzo mnie to cieszy. - Na twarzy Brytyjki malował się uśmiech pełen ulgi.
 Marlene owinęła się białym ręcznikiem i pomogła wstać nowo nabytej koleżance.
 - Nie wiem jak wy, ale ja wracam - oznajmiła, kiedy Lisa otrzepywała się z piasku.
 Steven wyglądał na niezadowolonego. Otwierał nawet usta, żeby się sprzeciwić, jednak po chwili zrezygnował z tego zamiaru, po czym machnął ręką, jakby przepędzał stado złośliwych komarów.
 - Ja jeszcze posiedzę tak z godzinkę. Steve pewnie też. - Brytyjka wskazała głową brata. - Spotkamy się na obiedzie. O trzeciej, nieprawdaż? - zapytała, tym razem z wyraźnym angielskim akcentem w głosie, który jakby przyblakł na czas ostatniej godziny.
 Marlene przytaknęła, pożegnała się i szybko zniknęła z ich pola widzenia. Teraz miała szansę na więcej informacji. Wystarczy tylko przeprowadzić wyczerpujący wywiad z Lisą.
***
Dziwny skrzek wyrwał go z letargu. Kiedy otworzył oczy, zdał sobie sprawę, że w ustach i oczach ma piasek, a nad nim pochyla się mewa wbijając w niego swe paciorkowate mowy.
 - Wstrętne ptaszysko! - Lisa zamierzyła się i odegnała ptaka ręcznikiem, sypiąc drobinkami piasku na twarz Stevena.
 - Co się stało? - spytał, siadając i wpatrując się tępo w siostrę. Czaszka mu pulsowała, a całe ciało piekło.
 - Zdrzemnąłeś się na godzinkę. Chodź musimy już iść. - Podała mu rękę. - O matko, jesteś cały czerwony! - krzyknęła, widząc jego poparzone ciało. - Jutro nie możesz wychodzić na słońce, a wszystko będzie dobrze - stwierdziła, podając mu swoją torbę i uśmiechając się przy tym rozbrajająco. - Poniesiesz, prawda?
 Skinął głową, zbyt otępiały, by zaprotestować. W ustach miał sucho, nie pozbył się do końca piasku, a czuł się, jakby zaatakowało go stado os, wbijając w jego skórę tysiące żądeł. ,,Królestwo za szklankę wody", pomyślał, przeprawiając się przez schody prowadzące do rezydencji ciotki, pilnując, by żadna rzecz nie wypadła mu z ramion. Zauważył, że Lisa wspinała się z odpowiednią sobie lekkością i sprawnością, jakby właśnie ćwiczyła układ jakiejś nowej choreografii lub elegancko przeprawiała przez tłumy na Oxford Street. Zmarszczył brwi. Wydawało mu się, iż to kpina z jego niemal bezwładnego ciała, z jego stóp, które ledwo co natrafiały na odpowiednie stopnie, strącając przy tym na plażę dziesiątki kamieni.
 Wreszcie dobrnęli do szczytu. Lisa z gracją odebrała torbę - chyba miała zamiar ulżyć zmęczonemu bratu, bez okazywania tego - i energicznie otworzyła lakierowane drzwi. Przywitał ich powiew chłodnego, klimatyzowanego powietrza, wypełniającego cały dom. Z ogrodu dochodziły dźwięki koncertu cykad, tak normalnego dla tej strefy podzwrotnikowej. Nogi tonęły w puszystym dywanie, który po bezlitosnej wspinaczce pod górę, wydawał się dla nóg Stevena ósmym cudem świata.
 - Idziemy do basenu? - Lisa wyminęła  go z gracją i podeszła do przeszklonych drzwi tarasu, by przypatrzeć się z bliska basenowi oraz leżakom stojącym w cieniu palm.
 - Rób co chcesz, ja mam dość wody na dzisiaj - powiedział, kierując się do kuchni i szukając w szafkach jakiejkolwiek szklanki.
 - Weź butelkę z lodówki. - Siostra rzuciła mu szybkie spojrzenie przez ramię, a po chwili wróciła do obserwowania ogrodu, pełnego cudownych gatunków kwiatów, kwitnących wokół sadzawki, do której spływał strumyk, wijący się niczym wąż przez cały ogród, tuż obok ścieżki.
 Steven otworzył srebrne drzwiczki i duszkiem wypił całą buteleczkę wody mineralnej. ,,Znajdź tu tylko śmietnik", przemknęło mu przez głowę, gdy ponownie szperał w szafkach, by znaleźć kosz. Kiedy wreszcie udało mu się to, postanowił się zdrzemnąć. Wyszedł z kuchni, po czym powlókł się do swojego pokoju.
 Mijając pokój Marlene, wydawało mu się, że dziewczyna rozmawia z kimś, szlochając. Wrażenie szybko się ulotniło, zagłuszone przez nieśmiałą muzykę, którą Chorwatka najwyraźniej postanowiła puścić.
 Otrząsnął się jak pies, który właśnie wyszedł z wody, po czym przekroczył próg swojego pokoju - ogromnego pomieszczenia ze ścianami w kolorze mlecznej czekolady, królewskim łożem, białą szafą oraz komodą, zamszowym fotelem, stoliczkiem na kawę z pozłacanymi elementami i, oczywiście, balkonem, który wychodził na przybrzeżne wioski oraz wielkie wieżowce Dubrowniku gdzieś w tle. A to wszystko kontrastowało z wielkim turkusem, po którym pływało wiele białych stateczków. Obrazek jak z bajki...
***
Strach był namacalny. Wyczuwała go, choć nie miała pojęcia, kto był jego źródłem. Marlene, do której powoli się przekonywała? Steven, ponownie zauroczony jakąś panną? Ciocia Karla, posiadaczka ogromnej kwoty na koncie? A może ona sama? Tylko czego mogła się bać? Tak wiele pytań, a przebywa tu dopiero od kilku godzin. Cóż może jednak poradzić, że urok Chorwacji nie zadziałał na nią kojąco, a wręcz przeciwnie? Nie może wrócić do Londynu, nie ma jak. No, chyba, że ciotka pożyczyłaby jej swój odrzutowiec lub jacht - o ile takowe posiada.
 Odwróciła się do lustra w swoim pokoju. Postanowiła się tym teraz nie martwić i przygotować się do obiadu. Złota, jedwabna tunika do kostek łączyła się z miedzianą opaską na gumkę, którą przytrzymywała swe miękkie włosy. Szmaragdowe lakierowane szpilki przełamywały złoty strój, wprowadzając do niego odrobiny koloru. Coś tu jednak definitywnie nie pasowało...
 Lisa zmarszczyła czoło i zmieniła szmaragdowe szpilki na złote sandałki na koturnie. Dziewczyna z aprobatą pokiwała głową. Teraz wyglądała lepiej! Może trochę jakby szła na dyskotekę, ale i tak lepiej.
 Zerknęła na elegancki zegarek na lewej ręce, by zorientować się w czasie. Wskazywał punkt trzecią. Rzuciła ostatnie spojrzenie na siebie w lustrze, po czym zbiegła na dół, prawie lądując przy tym na podłodze. Poprawiła włosy wystające zza opaski, odsunęła przesuwane drzwi do jadalni i weszła. Wszyscy już tam byli.
 Wokół roznosił się smakowity zapach owoców morze dochodzący z kuchni. Rzuciła przepraszające spojrzenie ciotce i zajęła miejsce po jej prawej stronie, siadając tym samym obok Marlene. Steven za to siedział obok młodego chłopaka, prawdopodobnie syna mężczyzny, siedzącego dwa miejsca dalej i rozmawiającego energicznie z wujkiem, który - tak samo jak ciotka - siedział u szczytu stołu. Siedem osób, pięć miejsc nie zajętych.
 Lisa, która akurat nie prowadziła rozmowy z nikim, rozejrzała się po jadalni. Na ścianach pomalowanych w kolorze beżu z domieszką brązu - jak zresztą większość pomieszczeń w tym domu - wisiały obrazy - najczęściej pejzaże, choć zdarzyło się kilka scen rodzajowych. Dębowy stół, przy którym siedzieli oraz dwanaście krzeseł obitych skórą wokół niego były jedynymi meblami w całym podłużnym pomieszczeniu, z jednym oknem, od ziemi, do sufitu, z widokiem na góry. Uwagę Lisy przykuły jednak drzwi za plecami wujka, najpewniej prowadzące do kuchni. Całe w białej farbie, wykończone złotymi elementami, pasowały do tego domu jak żadne inne, ukazując klasę właścicieli posiadłości.
 Ciotka zaklaskała w dłonie, odgarniając szare loki na ramię. Jej alabastrowa skóra nikomu nie skojarzyłaby się z ciepłą i słoneczną Chorwacją. Wyglądała strasznie chorobliwie, jak porcelanowa lalka.
 - Moi mili - uśmiechnęła się - dzisiaj mamy niesamowity dzień. Nie dość, że przyjechali moi ukochani chrześniacy, możemy gościć doktora Marka Rotfielda i jego syna Leo. Największą radość jednak sprawiła mi Marlene, córka Katariny, młodszej siostry mej najlepszej przyjaciółki z czasu - jak to teraz się nazywa? Ach tak, liceum. - Chorwatka zarumieniła się. - Dlatego na obiad będzie dzisiaj dla każdego spaghetti z owocami morza oraz na deser wyśmienity torcik bezowy w polewie z gorących malin z lodami waniliowymi. Dziękuję.
 Po wypowiedzi ciotki, wszyscy wrócili do przerwanych rozmów. Lisa patrzyła podejrzliwym wzrokiem na wymianę spojrzeń między Marlene a jej bratem. Nie podobało jej się to, choć nie wymienili ani jednego słowa od jej przybycia na obiad. Było to niepokojące, zwłaszcza, że niektóre z tych spojrzeń były aż nazbyt jednoznaczne jak na gust dziewczyny.
 Kiedy wreszcie prześlizgnęła się wzrokiem ze Stevena na jego sąsiada, zauważyła, jaką zmęczoną minę miał Leo, zabawiany przez ciotkę Lisy anegdotkami z jej podróży po Morzu Śródziemnym, odbywającej się lata świetlne temu, kiedy jeszcze na mapie Europy gościła nazwa ,,Jugosławia" - teraz tylko kolejne dawne państwo, którego istnienie przykrył kurz historii, nazwa nieznana wielu jej rówieśnikom, choć mieli o tym na lekcjach.
 - To niesamowicie ciekawe - stwierdził chłopak, kierując błagający wzrok w stronę Lisy.
 Dziewczynie dech zaparło w piersiach na widok lśniących oczu Leo, koloru morza w słoneczny dzień - niebiesko-srebrne, tak cudownie kontrastujące z latynoską urodą i lokami koloru nasion kakaowca. Wydawać by się mogło, że odcień tęczówek nastolatka nie pasuje do reszty jego ciała, dla Brytyjki jednak było to najpiękniejsze połączenie na całym świecie. Nawet zniewalająco zielone niczym soczysta trawa oczy Colina i jego bujna czupryna koloru siana, nie mogły się równać z Leo.
 - Ciociu, jestem pewna, że Steven również chętnie by o tym posłuchał. - Lisa wybudziła się z transu, w który wprowadził ją syn Marka Rotfielda, próbując pomóc i chłopakowi, i sobie.
 - Ale właśnie opowiadałam o cudownych przygodach w barcelońskiej zatoce! - zaprotestowała kobieta.
 - Mogłaby pani dokończyć innym razem? - zainterweniował Leo. - Była to naprawdę ciekawa opowieść, muszę ją jednak dobrze przyswoić. - Uśmiechnął się grzecznie, powodując, że Karla od razu szturchnęła chrześniaka w ramię i zaczęła opowiadać mu swoje przygody. Chłopak utkwił swoje dziękczynne spojrzenie w Lisie, aż jej twarz stała się koloru piwonii. - Dziękuję - odpowiedział tak, by gospodyni go nie usłyszała.
 - Nie ma za co - machnęła ręką - mnie też to pomogło. - Spojrzała wymownie na Marlene, która jak dobrze wychowana dziewczyna, zagłębiła się w rozmowie z doktorem Rotfieldem i wujkiem - posługując się nienagannym językiem chorwackim i angielskim na przemian, by każdą uwagę wymienić w ojczystym języku każdego z panów - przesiadając się tym samym o dwa miejsca dalej. Lisa natomiast usiadła na dawnym miejscu Chorwatki, chcąc patrzeć w oczy swojemu rozmówcy.
 - Leo - przedstawił się chłopak, wyciągając do niej dłoń.
 - Lisa - uścisnęła mu rękę.
 - Nie jesteś stąd prawda? Wyczuwam w twoim głosie angielski akcent - stwierdził, przymrużając oczy.
 - Mieszkam ze Stevenem w Londynie. Jesteśmy rodzeństwem - odparła pogodnie. - A ty?
 - Moja matka była Portugalką, urodziłem się Lizbonie, ale po kilku latach przenieśliśmy się do rodzimego miasta mojego taty - Bristolu. Muszę przyznać, że kultura portugalska jest jednak bliższa mojemu sercu, wdałem się w matkę.
 Lisa miała odpowiedzieć coś na poziomie swojego nowego kolegi, przerwał im jednak delikatny dzwoneczek i głos około trzydziestoletniej damy.
 - Obiad podany.

Rozdział przydługawy - wybaczcie.
Nie powinnam zamęczać Was tym... czymś, w dodatku monstrualnie długim:/. Na szczęście znalazłam stosowny moment, by przerwać, bo inaczej trwałoby to w nieskończoność. Taaak.... Tak to jest jak mnie wena najdzie...
Mniejsza o to - wprowadziłam nową postać. Nie zdradzę jednak niczego innego z nią związanego, bo mam naprawdę pokręcony pomysł:>. Wkrótce będziecie mogli znaleźć go w zakładce ,,Poznaj ich". Następny rozdział pojawi się w przyszłym tygodniu, muszę dać Wam odpocząć po tej katastrofie, którą tylko się kompromituję:x.
Okej, tyle złego z mojej strony:D.
Zapraszam jeszcze TUTAJ i TUTAJ, a sprawicie radość pewnej cudownej osóbce*o*.
Trzymajcie się!;)
~Vanill:*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za każdy komentarz. Przyjmuję pochwały jak i konstruktywną krytykę, dzięki, której mogę poprawić się w pisaniu:)