środa, 20 sierpnia 2014

ROZDZIAŁ IX

Największym grzechem jest miłość - jest tak wielki, że trzeba dwojga, żeby go popełnić...
Oczarował go jej uśmiech, jej popielate oczy i słodki akcent. Tak się w niej zatracił, że niemal zapomniał, po co tu jest. Niemal.
 Kiedy Marlene ponownie zajęła swoje miejsce, spojrzał na nią z prawdziwym ogniem w oczach. Nie mógł uwierzyć, że wylądowała tutaj, mając prawdopodobnie zrobić krzywdę dwójce obcokrajowców.
 Ja nie chcę nic robić, zmuszono mnie, zdawały się mówić jej niewinne oczy. Nie uwierzył jej. Dobrze wiedział, co robiła przez ostatnie siedem lat, od kiedy stracili ze sobą kontakt. Teraz, gdy ją odnalazł, nie był szczęśliwy. Miał ochotę na nią nakrzyczeć.
 - Synu, dlaczego nie jesz? - Zdziwiony ojciec spojrzał na niego. - Marlene, ty też?
 Nie do wiary, że już zachowywał się jak troskliwy tatuś, chociaż uciekając od nich, wstąpiła na przeklętą ścieżkę zła.
 - Nie jestem głodna, proszę pana. Wybacz ciociu, ale trochę źle się czuję, pójdę do łazienki. - Dziewczyna uśmiechnęła się blado, wstając.
 - Odprowadzę cię - zaoferował Steven, został jednak zgromiony wzrokiem przez siostrę. - Albo i nie...
 - Leo pójdzie - zakomenderował ojciec chłopaka, kładąc mu rękę na ramieniu. - Przynieś mi przy okazji telefon z mojego nesesera, wydaje mi się, że go tam zostawiłem.
 Leo wstał z krzesła bez słowa sprzeciwu i podał ramię Marlene. Ta spojrzała na niego przepraszającym wzrokiem, jeszcze raz błagając o wybaczenie.
 - Chodźmy - odparł, opierając się pokusie nawrzeszczenia na nią przy świadkach.
***
Piwnica oświetlona była tylko słabym światłem jednej lampy, która na początku w ogóle nie chciała się zapalić. W przeciwieństwie do reszty domu, pomieszczenie było małe, a ze ścian już dawno poschodziła beżowa farba. Wszystkie szafy pełne były aromatycznych przypraw, wyśmienitych win, karmelizowanych migdałów, słodyczy i nie wiadomo czego jeszcze. Było tam duszno, a od zapachu całego jedzenia tam zgromadzonego oraz kurzu, kręciło się w nosie. Poza tym było tam wyjątkowo ciepło.
 - Dlaczego to zrobiłaś?! - Leo od razu przystąpił do rzeczy.
 - Ale przecież ja nic nie robię Lisie. Nie mam zamiaru nawet tknąć jej palcem!
 - A tego drugiego?
 - Stevena? Proszę cię. - Starała się powiedzieć to nonszalanckim tonem, ale nie wyszło. Głos jej się łamał. Nie wierzyła, że po tylu latach zobaczy swojego brata. Uciekła, kiedy miała ledwie 10 lat. Teraz, po siedmiu latach, znowu go zobaczyła. Trudno było opisać jej uczucia, kiedy widziała go i ojca, wchodzących do domu. Wzruszenie zmieszane z przerażeniem.
 - Przecież wiem, co robiłaś - sprzeciwił się.
 Marlene szybko zajrzała do jego umysłu. Jego złość była wszechobecna, więc nie musiała wysilać się, ryzykując omdleniem lub mocnym krwotokiem z nosa.
 - Tak, to było złe - starała się załagodzić sytuację - ale to był jedyny sposób na przetrwanie.
 - Nie rozumiesz, że zamiast uśmiercania ludzi mogłabyś pomagać w sądzie?! - krzyknął na nią.
 - Ja nie jestem morderczynią! - Do jej oczu napłynęły łzy. - Nigdy nie byłam!
 - Ale pomagałaś zabójcom! - naskoczył na nią.
 - Nie mów tak - wyszeptała.
 - Wiesz, że to prawda!
 - Ty przynajmniej masz świetne przekleństwo! - warknęła.
 - Nie odwracaj kota ogonem, ja chcę ci pomóc!
 - Więc usuń się z mojego życia! Jestem tylko o tyle od pozbycia się przekleństwa!
 Leo gwałtownie pobladł. Złapał siostrę mocno za nadgarstki, a jego twarz przybrała zatroskany wyraz.
 - Co tym razem robisz? - spytał cicho.
 - Nie mogę powiedzieć - wyjąkała.
 Spojrzał na nią swoimi szczególnymi oczami, nieokreślonego koloru, którymi umiał skłonić każdego do wykonania jego woli. Może i nie był przeklęty, ale takie oczy można było traktować jako swoisty dar.
 - Mar - powiedział spokojnie.
 - Mam dowiedzieć się, jaki sekret skrywają Lisa i Steven - powiedziała, zanim się rozmyśliła. - Na zlecenie Opiekuna. - Kiedy wymówiła imię - według niej - swojego wybawiciela, powiało chłodem. - Obiecał, że da mi pracę. Rozumiesz? To znaczy, że odbierze mi mój dar. Nareszcie! - Na jej twarzy pojawił się uśmiech.
 Leo spojrzał na nią przerażony i gwałtownie się cofnął.
 - Błagam, powiedz, że żartujesz.
 - Nie cieszysz się z mojego szczęścia? - zapytała lekko zdezorientowana.
 Przecież od zawsze wiedział, że celem jej życia jest stanie się normalną dziewczyną, bez przekleństwa. I od dziecka życzył jej dobrze. Czyżby zmienił zdanie?
 - Czyś ty powariowała?! - W jego głosie pobrzmiewało oburzenie, mówił jednak tak cicho, że trudno było go usłyszeć. Marlene popatrzyła na niego nierozumiejącym wzrokiem. - Mar, chodź tu. - Objął ją ramieniem i mocno przytulił.
 - O co ci chodzi? - zapytała, jeszcze bardziej zdziwiona tym, że zmienia temat.
 - Coś ty najlepszego zrobiła?
 Milczała. Leo westchnął zrezygnowany.
 - Jest tak, że ty bez daru nie istniejesz. On jest zakodowany w twoim DNA, nic z tym nie zrobisz. Musisz go mieć, bez niego - w najlepszym wypadku! - byłabyś chorowita i zdecydowanie za słaba. W najgorszym wypadku - umrzesz w strasznych cierpieniach. Dary leczą wszystkie choroby. A ten twój szef, potrzebuje darów niewinnych osób. Zabierze ci go, wyssie z ciebie całą twoją moc. Sama pomyśl, co będzie, kiedy twój mocodawca to zrobi? Nie dość, że umrzesz - przynajmniej szybciej - zabije mnóstwo niewinnych ludzi. I kiedy wreszcie zrozumiesz, że nie jesteśmy przeklęci? To tylko pewna zmiana w genach. Odziedziczyłaś to po mamie.
 - Ale przecież...
 - Tak, tak będzie. Wiesz, co się stało z jego poprzednimi 'pracownikami'? Zniknęli w niewyjaśnionych okolicznościach. Tak to jest - twoje życzenie - pozbycie się daru - spełni się. Tylko stanie się z tobą to samo, co z poprzednimi, którym posłannicy Opiekuna wmówili, że są przeklęci. I już się boję na myśl, co się stanie z Lisą i... Stevenem.
 Dopiero wtedy pojęła, na co się pisała. Dała upust swojej głupocie poprzez płacz. Nigdy się tego nie spodziewała. Płakała ciężkimi łzami, który spadały na podłogę pomiędzy ich nogami.
 - Kocham cię, Marlene. I wybaczam ci to wszystko.
 Tak dobrze wreszcie przytulić się do kogoś, który cię mimo wszystko wspiera, i który ci wybaczył. Tym bardziej, że jest to twój brat, z którym nie widziałaś się siedem lat.
 - Tęskniłam, Leo.
 - Ja też. I pomogę ci z tego wyjść. Wpakowałaś się w to sama, ale wyjdziemy z tego razem lub w ogóle. Przysięgam.
***
Denerwował się długą nieobecnością Marlene i tego Jak Mu Tam. Dziewczyna zawładnęła jego umysłem i pomysł, że jeszcze ktoś mógłby pragnąć zagarnąć ją tylko dla siebie, niemożliwie go wkurzała denerwowała.
 Kilka razy próbował wymigać się od nudnej obiadowej pogawędki, potrzebą pójścia do toalety. Siostra jednak go pilnowała. Piorunowała wzrokiem, dając jasno do zrozumienia, by dalej siedział na swoich przysłowiowych czterech literach. Nie pozwalała mu się ruszyć, niczym pies pasterski, pilnującego owcy. Zdecydowanie nie lubił być owcą. A przynajmniej nie taką, której trzeba pilnować. Wolałby pójść, wziąć Marlene za rękę i zabrać ją od Tego Drugiego. Fakt, znali się niecały dzień. Ale on czuł, że mogłoby to trwać znacznie dłużej niż te marne dwa miesiące u ciotki.
 Ponownie poderwał się z miejsca; tym razem naprawdę musiał skorzystać z toalety. Przeprosił ciocię, wujka, doktora i siostrę, po czym wypadł do salonu. Annie, odkurzająca w tym czasie puchaty dywan, popatrzyła na niego zdziwiona. Uśmiechnął się przepraszająco.
 - Toaleta? - zapytał, pamiętając, że dziewczyna prawdopodobnie nie mówi po angielsku.
 Pomoc domowa wskazała na korytarzyk pod wijącymi się schodami, na którego końcu była ubikacja. Steven szybko pomknął w tamtym kierunku, zapukał, a kiedy nie uzyskał odpowiedzi, wszedł. Nie było tam nikogo. Niby to dobrze, ale więc gdzie, do cholery, jest Marlene i ten chłopak?

Po prawie tygodniu publikuję dziewiątkę:D.
Tym razem jest krótsza czyli sukces:). 
Co do nowości to dodałam muzykę. Żeby włączyć lub zastopować trzeba kliknąć na piórko;>.
Niedługo szkoła:(:(:(;(;(;(. Nie wiem, jak ja wytrzymam bez snu do 11/12 i siedzenia do pierwszej w nocy D;. 
Jeszcze mam małą informację co do następnego opowiadania - będzie prowadzone na innym blogu. Tak jest, przeniosę się pod inny adres, co nie znaczy, że ten blog usunę. Nie, po prostu będzie nieaktywny i nie będzie tutaj nic publikowane. 
Na razie druga stronka jest jeszcze niedostępna, ale będziecie mogli na nią wchodzić mniej więcej pod koniec tego opowiadania, czyli tak gdzieś w połowie września? Prawdopodobnie.
Trzymajcie się:*.
~Vanill:3

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za każdy komentarz. Przyjmuję pochwały jak i konstruktywną krytykę, dzięki, której mogę poprawić się w pisaniu:)