czwartek, 7 sierpnia 2014

ROZDZIAŁ VII

Kiedy ktoś us­ta­mi wy­powiada kłam­stwa, często prawdę mówi oczami. 
A. Christie
Stevenowi wydawało się, że Marlene kłamie. Jej oczy dziwnie błyszczały z podekscytowania, gdy opowiadała o śmierci matki - on uważał, że to najgorsze co się może komukolwiek przytrafić i nie życzył tego nawet najgorszemu wrogowi (nie licząc własnej siostry jako swojej osobistej bogini Nemezis). Ona zdawała się sądzić inaczej.
 - Tak. Fajnie byłoby mieć młodszą siostrę. - Mimo wszystko starał się utrzymać pozory. 
 - A jak jest z tobą i Lisą? - zapytała, pomagając mu zejść ze schodów.
 - Ech, wiesz, ona jest ode mnie starsza. O kilka miesięcy.
 Marlene wytrzeszczyła oczy.
 - Och... To wy nie jesteście bliźniakami? - zadała pytanie dziwnie zawiedziona, patrząc na chłopaka takim wzrokiem, jakby obwieścił jej, że cieszy go cierpienie małych szczeniaczków.
 - Nie. Ja jestem z końca listopada, ona z początku stycznia. To cud, że nie jestem od niej młodszy o rok.
 - Aha. - Marlene znów podjęła konwersacyjnym tonem. - Masz jeszcze jakieś rodzeństwo?
 - Mam brata. Ma trzydzieści-parę lat, mieszka w Toronto i tylko wysyłamy sobie ugrzecznione kartki na Gwiazdkę. Albert wiele lat temu pokłócił się z rodzicami - zdaje się, że poszło o jego przyszłość - wyjechał i już nie wrócił. Ma żonę o dziwacznym imieniu Ava, oraz bliźnięta - Isabellę oraz Samuela. Mają chyba po dwa, trzy lata... 
 - Czyli twoja rodzina jest liczna - podsumowała Marlene. - Właściwie, ile ty masz lat?
 - Siedemnaście. Prawie osiemnaście. 
 - A Lisa jest już pełnoletnia?
 Steven skinął głową, niezadowolony niezdrową ciekawością dziewczyny na temat jego rodziny, dlatego postanowił odwrócić role. 
 - Jak jest z tobą?
 - Pierwszego stycznia kończę osiemnastkę - burknęła, pchając drzwi i wychodząc na zewnątrz.
 W tym momencie rozmowa się urwała. Oboje milczeli, żadne z nich nie chciało się odezwać. Wszystkie tematy wydawały się błahe i nieważne.
 Steven chłonął widoki całym sobą. Mieszkając w zatłoczonym Londynie nigdy nie miał szansy rozłożyć koca na złotym piasku i przejrzeć się w lazurowej wodzie. Co prawda, wyjeżdżając z rodzicami zwiedził Bułgarię, Włochy, Hiszpanię, Francję oraz Egipt, nigdy jednak nie miał szansy znaleźć się na prawie pustej plaży. Większość ludzi z ich czterogwiazdkowych hoteli, zbijała się przy basenie lub na plaży. Trudno było wejść do wody, nie obsypując przy tym piaskiem pojedynczych osób. Teraz byli sami. Fale rozbijały się cicho o skały, mewy latały nad powierzchnią wody, co rusz wyciągając z niej jakąś srebrną rybę, której łuski mieniły się kolorami tęczy w blasku słońca, a nieustanny krzyk Londynu zniknął na zawsze pośród szumu szmaragdowych liści drzew figowych. Już wiedział, że nigdy nie chce tam wracać.
***
Marlene pojmowała to wszystko inaczej. Mieszkając w Dubrowniku, nierzadko wskakiwała do niesamowicie kryształowej wody, pływała z różnokolorowymi rybami i czuła się wtedy jak w swoim własnym pałacu. Uwielbiała pływać o świcie i o zmierzchu. W innych porach dnia, ludzie naruszali jej prywatność, zagłębiając się razem z nią i świętując każdą, nawet najbrzydszą, wyłowioną muszelkę. Nie mówiąc już o zobaczeniu jakiejkolwiek ryby! Tutaj było inaczej. Ani śladu ludzkiej duszy. Na drobnym piaseczku żadnego śladu ludzkiej stopy. Brak jakichkolwiek koców, ręczników, leżaków, parasoli, rozgadanych dzieciaków oraz opalających się przez pół dnia otyłych kobiet. Gdzie okiem nie sięgnąć - pustka. Lekka bryza od strony morza maskowała upał. Lazurowa woda obmywała jej stopy, a skały wystające z wody wyglądały przyjaźnie, jak przystań dla rozbitków. Inaczej.
 - Nie wiem jak wy, ale ja wskakuję. - Lisa zrzuciła z siebie lnianą sukienkę, ukazując idealnie płaski brzuch oraz gładkie nogi. Marlene poczuła jak narasta w niej złość na samą siebie, że ona tak nie wygląda. - Steven podaj moją maskę z torby! - krzyknęła dziewczyna, zanurzając się w wodzie. - O matko, jaka zimna!
 - Radzę ci uważać na jeżowce - wymsknęło się Marlene. - W Chorwacji żyje ich nadzwyczaj dużo.
 Lisa otaksowała ją zimnym spojrzeniem, które po chwili złagodził promienny uśmiech.
 - Jasne, będę uważać. Chyba mam ze sobą buty do chodzenia po skałach, Steve...
 W wodzie obok niej wylądowała wściekle żółta maska i pomarańczowe buty.
 - Dzięki - mruknęła sarkastycznie do brata.
 - Nie ma za co - odparł z ironicznym uśmiechem, zakładając niebieskie płetwy.
 Tylko Marlene stała z boku i przypatrywała się jak Steven zrzuca z siebie czarną koszulkę i odwraca się do niej. Na chwilę przestała oddychać. Jak w ogóle taka pokraka jak ona śmie przebywać w towarzystwie tych bogów figury idealnej?!
 - Wskakujesz? - zapytał chłopak, wciskając na głowę zieloną maskę.
 - Za chwilę. Ja... - Nie wiedziała co powiedzieć. Potrzebowała ukryć się gdzieś z daleka od nich i zostać sama z sobą - pójdę pozbierać muszle! - wypaliła. Była na siebie zła za taką typowo turystyczną wymówkę, ale Steven chyba to kupił. - Za chwilę przyjdę.
 - Okej. Lisa, czekaj! - krzyknął w stronę siostry i zanurkował.
 Marlene odetchnęła z ulgą. Usiadła na piasku, po czym powoli zdjęła swoją sukienkę. Nie patrzyła nawet na swój brzuch i nogi. Wolałaby zostać w swoim pokoju i tam surfować w internecie, ale miała zadanie. Musiała wejść do tej wody, nieważne czy się zbłaźni, czy nie.
 Zamoczyła stopy w wodzie. Na szczęście nie potrzebowała butów do chodzenia po skałach - przekleństwo chroniło ją od jakichkolwiek skaleczeń. Jedyny plus.
 Szybko zanurkowała w przyjemnie chłodnej wodzie i otworzyła oczy. Przed jej nosem przepłynęła ławica małych rybek. Uśmiechnęła się i popłynęła dalej, starając się trzymać skał. To tam można było zauważyć najciekawsze okazy wodnej fauny.
 Wtem poczuła jak coś chwyta ją za ramię, a następnie ciągnie do góry. Starała się wyrwać, jednak wszelaki wysiłek był zbędny. To coś, cokolwiek to było, na pewno miało więcej siły niż ona. Poza tym - prawdopodobnie to Steve lub Lisa. Wszelakie niebezpieczeństwo było po prostu wyimaginowane.
 - Nie wiedziałem, że umiesz pływać z otwartymi oczami - przyznał Steven, kiedy w końcu wyciągnął ją na powierzchnię.
 - Lata praktyki - burknęła. - Po co mnie wyciągałeś? - zapytała, po cichu wkradając się do jego umysłu.
 Musiała wydobyć z niego sekret - im szybciej, tym lepiej. W jego umyśle nie było jednak żadnej ciemnej strony. Tylko kolorowe wspomnienia, myśli - których, niestety, odczytywać nie umiała! - i uczucia. Jej dar był ograniczony. Wyczuwała wszystkie przestępstwa, sekrety oraz moce innych, wkradając się do poszczególnych umysłów. Nie wiedziała jedynie, co to jest. To umożliwiało czytanie w myślach - pseudo dar jej matki. Tym razem, tam nic nie było! Gdyby znalazła jakąś ciemną stronę, wiedziałaby w jaki punkt uderzyć, by się wygadał. Czy to w teraźniejszości, czy we wspomnieniach. Ale on nic nie wiedział! To znaczyło, że on nie ma o czymś pojęcia. O czymś, o czym powinien wiedzieć. Choć z drugiej strony, Marlene wyczuwała tam jakąś potęgę. A jeśli jego rodzina też jest przeklęta...?
 Szybko opuściła jego umysł i skoncentrowała się na teraźniejszości.
 - Chciałem ci powiedzieć, że świetnie pływasz. I że nie masz na nogach butów.
 - Wiem. - Zarumieniła się. Jak mu to wytłumaczyć?! - Zapomniałam, ale nie martw się. Wyczuwam, gdzie są jeżowce. - Wpadka. Nie powinna tak wyjaśniać braku jakichkolwiek ran i skaleczeń. Patrzył na nią z nieposkromioną ciekawością. - W sensie widzę je - poprawiła się szybko.
 - Świetnie. To... możesz wracać do nurkowania.
 Opuścił rękę, muskając przy okazji jej brzuch. Odpłynął, zostawiając ją z trzepoczącym sercem.
 ,, Muszę się opanować", pomyślała. ,, Nie mogę być kolejnym przesłodzonym dziewczątkiem, które ugania się za facetami. Jestem silna. Jestem przeklęta".
***
Lisie coś nie podobało się w Marlene. Może to, że jej brat wyjątkowo był nią zainteresowany. Może jej filigranowe dłonie. A może to, że wyglądała dokładnie jak dziewczyna z jej snów koszmarów. Tak, to chyba było to.
 Miała na nią oko. Na pewno wkrótce zdradzi się ze swoim darem, o którym cały czas nawijał mężczyzna z laską. Pytanie tylko, co ona potrafi robić? Zabijać dotykiem? Władać umysłem? Wyciągać wszystko z głów przeciwników? Uwadze Lisy nie umknął także fakt, że nie włożyła butów do morza, choć zalecała to jej samej. Dziwne...
 Musiała się pilnować. I przy okazji niańczyć brata, który patrzył na Marlene w jednoznaczny sposób. Trzeba było go z tego wyciągnąć. Pytanie tylko: jak?

Jest siódemeczka:D.
Nie wiem czy specjalnie długa, ale pisało mi się ją w miarę lekko;). Opinię zostawiam Wam, bo ja sama nie wiem, co o tym sądzić:p. 
Przy okazji zapraszam wszystkich na cudownego bloga Tiny: TUTAJ. Dziewczyna naprawdę zasługuje na komentarze:*.
Co do mojego bloga - nie martwcie się, w najbliższych rozdziałach (IX/X) postaram się rozwinąć akcję. A ósemka pojawi się prawdopodobnie w poniedziałek, nic jednak nie obiecuję.
To tyle ode mnie;3.
Hej!:>
~Vanill

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za każdy komentarz. Przyjmuję pochwały jak i konstruktywną krytykę, dzięki, której mogę poprawić się w pisaniu:)