środa, 27 sierpnia 2014

ROZDZIAŁ XI

Wszystkie drogi, którymi szłaś, są przeze mnie osiągalne,
Więc podążam za mapą, która prowadzi do Ciebie
Za mapą, która prowadzi do Ciebie,
Bo nic innego nie mogę zrobić.
Maroon 5 - Maps
Jej oczy - tak piękne, tak nieodgadnione. 
Jej usta - pełne, malinowe.
Jej włosy - jedwabne, czekoladowe.
Jej głos - śpiew słowika. 
I spędzi z nią 2 miesiące. Te wakacje będą najpiękniejszymi w jego życiu. Miały.
 - Dobrze. - Doktor po spotkaniu wychodzi z gabinetu. - Leo, Marlene, jedźmy - mówi.
 - Marlene? - Dziewczyna jest autentycznie zdziwiona.
 - Tak, słonko. Jutro wracamy do Bristolu. Tam mogłabyś...
 - Ja zostaję tutaj - pyskuje Chorwatka. Zachowuje się, jakby to był jej bliski krewny, a nie prawie obcy doktor.
 - Jak to? - Mężczyzna marszczy brwi.
 - Powiedziałam tacie, że tutaj spędzę wakacje - bełkocze.
 - Tacie?
 Leo podbiega w tym momencie do ojca i szturcha go pod żebra.
 - Przecież nie musi iść z nami teraz. Możemy zostać tutaj jeszcze tydzień, nie? - pyta.
 Lisa podnosi na niego swe szare oczy, w których płonie ogień nadziei.
 - Leo, co ty gadasz? - Doktor wygląda na szczerze zdziwionego. Stevena uderza podobieństwo doktora do Marlene.
 Syn Rotfielda w tej chwili również robi zaskoczoną minę.
 - Ale obiecałeś, że tutaj będą wakacje! - odparowuje.
 - Leo... Co ty znowu wymyśliłeś? - wzdycha.
 - No weź, tato. Możemy jeszcze nie wracać do Bristolu. - Patrzy na ojca znacząco.
 - Dobra. Widocznie tak powiedziałem - mruczy pod nosem. - Marlene, za tydzień wyjeżdżamy. Spakuj się czy coś takiego... Do widzenia.
 Wujek Stevena żegna gości, którzy już po chwili oddalają się w stronę pobliskiego kurortu nadmorskiego, do pięciogwiazdkowego hotelu. Uwadze Brytyjczyka nie umyka płomienne spojrzenie Lisy, która obdarza nim Leo.
 Marlene opada na kanapę. Zdaje się być przytłoczona tą sytuacją. W jej ciepłych oczach, zamiast błysku szczęścia, szerzy się cień, smutek. Nie jest już taka uśmiechnięta. Na jej twarzy wstępuje grymas.
 - Pójdę do siebie - mówi cichutko, tak, jak szemrze strumyk.
 Steven patrzy za nią, kiedy wspina się po schodach do góry, a potem zatrzaskuje drzwi. Czuje czyjąś rękę na ramieniu. Lisa.
 - Bracie, chodź, wskoczymy do basenu, popływamy. Patrz tylko, jaka lampa. - Wskazuje na słońce. - A potem, wieczorem, poprosimy Lucę, żeby podwiózł nas do tego kurortu. Przejdziemy się promenadą, zjemy mrożony jogurt, kupię sobie jakieś buty... Wszyscy szczęśliwi!
 - Chcesz po prostu spotkać tego Jak Mu Tam - odpowiada, nie zastanawiając się nad słowami. Dlatego jest taki szczery.
 - Tak, pewnie. Dlatego proponuję ci jogurt, nie? - prycha.
 - Aha - przytakuje energicznie, odwracając wzrok od schodów. - Nie marudź już, przejdę się tam z tobą. Tylko, błagam, nie wpadaj na nikogo ''przez przypadek". - Robi cudzysłów w powietrzu i uśmiecha się nonszalancko.
 - Idiota - warczy Lisa, szturchając go w ramię.

Kiedy wieczorem leży już w łóżku, w pokoju oświetlonym blaskiem księżyca, które rozprasza wszechogarniające ciemności, myśli o wydarzeniach tego dnia. Wszystko - od przylotu do Chorwacji, przez spotkanie z Marlene i nurkowanie w morzu, po spacer po kurorcie, w otoczeniu setek ludzi, wydaje się unikatowe, nabiera głębszego sensu. Martwią go tylko sny Lisy, którymi ostatnio tak go zadręczała...

***
Wstaje już koło godziny siódmej. Ubiera krótkie spodenki i szarawy t-shirt, czyli nabytek wczorajszych szybkich zakupów w pobliskim sklepie. Na nogi wsuwa klapki. Szybko przeczesuje włosy, myje zęby i zbiega na hotelowe śniadanie. Siada przy jakimś tam stoliku; jest jak na razie jedynym gościem. Śniadanie dopiero się rozpoczyna. Bierze dwa naleśniki polane obficie syropem czekoladowym, kilka owoców, sok pomarańczowy i garstkę karmelizowanych migdałów. 
 Śniadanie przebiega szybko. Po pół godzinie, kiedy do jadalni napływa tłum turystów w słomkowych kapeluszach, z aparatami fotograficznymi w ręku, wstaje od stołu i wybiega z hotelu. Znajduje miejsce, gdzie wypożycza łódkę. Pierwszą lepszą, na nazwisko ojca. Kilkanaście minut, i już płynie w stronę domu ciotki Lisy. 
 Fale walą o deski, na których już dawno skrystalizowała się sól. Morska bryza, odgłos silnika. Krzyki mew, woda wpadająca do oczu. Ten słonawy posmak w ustach. Ryby, od których łusek odbija się prażące ranne słońce. Jak on dobrze to zna...
 Dobija do brzegu, mocuje łódkę przy plaży. Wchodzi po schodkach, już jest przy drzwiach. Poprawia fryzurę, obciąga koszulkę i puka. Drzwi otwierają się, a za nimi widzi Annie - pomoc domową, którą zdążył już kiedyś poznać.
 - Lisa? - pyta.
 Dziewczyna kiwa głową, oddala się do kuchni, by po chwili wrócić razem z Brytyjką. Lisa ubrana jest w białą sukienkę do kolan z białymi i czerwonymi paskami, przewiązaną w pasie skórzanym, brązowym paskiem. Na stopach ma zwyczajne skórzane sandały.
 - Idziemy? - Patrzy na niego.
 Uśmiecha się, chwyta ją za nadgarstek, po czym ciągnie za sobą na plażę, do łódki. Dziewczyna zajmuje swoje miejsce i płynął. Fale opryskują kostki Lisy, która patrzy pod wodę, wyszukując ciekawych ryb, rozgwiazd, jeżowców.
 - Podoba ci się? - pyta, łapiąc ją za nadgarstek.
 Odwraca do niego rumianą twarz; w blasku słońca wygląda jeszcze piękniej - jej włosy wyglądają jakby były utkane z mroku, płynne.
 - Jak nic - odpowiada, wyginając usta w pięknym, trochę zawadiackim uśmiechu. - Nie wiedziałam, że umiesz sterować - mówi.
 Wzrusza ramionami. - Wiele o mnie nie wiesz. Tak samo jak ja o tobie...
 Śmieje się przez chwilę.
 - Dobra, mogę ci coś powiedzieć. - Uspokaja się. - Co chcesz wiedzieć?
 - Ile masz lat, co lubisz, czego nienawidzisz, jaką muzykę preferujesz, takie tam podstawowe rzeczy.
 - Hmm... - Zastanawia się. - W styczniu, dwunastego, skończyłam osiemnastkę. Interesuję się historią, co jest rzadko spotykane. W przyszłości chcę studiować historię i kulturoznawstwo. Pasjonują mnie zwyczaje krajów europejskich i australijskich. W każdy weekend staram się biegać w pobliskim lasku, a raczej zalesionym parku. Uwielbiam robić zakupy, bo szczerze mówiąc, nie mam niczego innego do roboty w Londynie. No, chyba, że chodzenie i zwiedzanie czwarty raz tego samego też się liczy. Poza tym, lubię dobrze wyglądać. Lubię też czytanie, ale nie jest to moje ulubione zajęcie - ot tak, czasami kupię sobie książkę (najchętniej thriller albo ewentualnie kryminał). Nienawidzę potraw bez smaku: wolę zjeść coś pikantnego niż nijakiego i niedosolonego. Nie lubię nachalnych ludzi. Brzydzę się robaków i za nic w świecie nie dotknęłabym węża. A muzyka? Chyba pop... Nie wiem, nie znam się. W każdym razie Ariana Grande i Selena Gomez to moje ulubione piosenkarki. Jak jest z tobą?
 - We wrześniu kończę dziewiętnaście. Dokładnie dwudziestego ósmego. Hmm... Lubię pływanie - to jedyny sport, który mi wychodzi. Interesuje mnie medycyna sądowa, ale to raczej takie hobby, a nie coś, co chciałbym robić. Jeżeli chodzi o kierunek, na który idę, to wybrałem ekonomię. Nawet nie wiesz jak dumny jestem z siebie, że dostałem się na University of Bristol. Ale wracając do mnie - lubię pooglądać filmy. Właściwie to każdy rodzaj - byleby to nie były flaki z olejem! Lubię portugalską, hiszpańską i latynoską kuchnię. Co do książek, to najchętniej kryminał lub fantastyka. Rzadziej biografie. Coś czuję, że na studia wezmę kilka grubych tomiszczy...
Nienawidzę hałasu, ludzi, którzy nie rozumieją słowa ,,nie" i rzeczy, które lubi cały świat. Nie lubię popularności, czegoś co tylko przez to jest sprzedawane. Wolę usiąść w zacisznej knajpce, poczytać jeszcze nieodkrytą - lub już zapomnianą - przez reporterów powieść, przejrzeć kilka stron w Internecie na moim zwykłym telefonie - nie lubię iPhone'ów ani żadnej innej rzeczy od Apple. Muzyka? Dubstep, rock, czasami pop. Nie mam jakiś wymagań - słucham wszystkiego, każdego gatunku. Żadna muzyka mi nie przeszkadza.
 Następne minuty płyną w nieubłaganej ciszy.
 - Dobra, mam jeszcze jedno pytanie - oświadcza Leo. Lisa wpatruje się w jego niepewne srebrne oczy. - Podobam ci się?
 Patrzy na niego tajemniczo, z błyskiem w oku.
 - Może.
 - A pójdziesz ze mną dzisiaj na kolację? - drąży temat, podniesiony nieco na duchu.
 - Zastanowię się. - Odwraca głowę. - Gdzie płyniemy? - zmienia temat.
 - Zobaczysz - odpowiada.
 Następny kwadrans mija im w ciszy. Powoli prując fale, łódka wreszcie dobija do miejsca, w którym podróż ma się zakończyć. Laguna jest otoczona ze wszystkich stron klifami - można się tam dostać tylko przez wąski przesmyk od strony morza. Kiedy tam wpływają, Lisie zapiera dech w piersiach. Przez czystą jak diament wodę widać każdego kraba, każdą rybę, która przepływa pod łódką. Wszystko skrzy się w promieniach rannego słońca.
 Dziewczyna przenosi wzrok dalej. W niewielkiej jaskini, do której wpływa laguna, znajduje się maluteńka prawie kamienista plażyczka. Właściwie to jedyne miejsce, które jedynie muska woda.
 - Wskakujemy? - pyta Leo, zdejmując koszulkę.
 Brytyjka patrzy na niego nieodgadnionym wzrokiem - coś pomiędzy zachwytem a zawstydzeniem. - Pewnie - mówi po chwili, a jej głos roznosi się po jaskini.
 Chłopak gasi silnik, a następnie pomaga Lisie wstać. Ta rumieni się nieznacznie, bąka podziękowanie i odwraca się, by ściągnąć sukienkę, pod którą ma zwyczajne bikini. Leo patrzy na nią subtelnie, spod przymrużonych oczu, starając się nie ujawniać, że nie może odwrócić od niej wzroku.
 Dziewczyna udaje, iż nie zauważa spojrzenia jej towarzysza, i wskakuje do wody, powodując malutkie fale oraz płosząc małą ławicę ryb. Płynie przez chwilę pod wodą, ale potem się wynurza, by pomachać zachęcająco ręką.
 Leo nie zastanawia się długo i wskakuje do zimnej wody, na którą nie był przygotowany.
 - Nie mówiłaś, że jest tak lodowata. - Dygocze, podpływając do niej.
 - Nie pytałeś - odpowiada nonszalancko, po czym znowu nurkuje.
 Morska sól szczypie go w wargi, kiedy zanurza się zaraz po dziewczynie. O rany, jak on tego potrzebował! To nie to samo co kryty basen w Bristolu. Nie ma nawet do tego porównania! Morze było, jest i zawsze będzie lepsze, bardziej orzeźwiające, ożywcze. A obrazek pływającej Lisy, jej mięśni napinających się pod białą skórą, jeszcze bardziej utwierdza go w tym przekonaniu.
 Pływają wiele godzin, z krótką przerwą na lunch i herbatę, które zabrała ze sobą Brytyjka, by skrajnie wyczerpani, wyjść na płyciznę i położyć się na piasku pełnym kamieni. Dziewczyna łapczywie wdycha i wydycha powietrze. Chłopak podobnie. Jego serce bije jak oszalałe w nienormalnym dla niego tempie, a na skórę wstępuje gęsia skórka, kiedy Lisa tylko jej dotyka.
 - Było cudownie - stwierdza, odgarniając mokre włosy na lewe ramię.
 - Zgadzam się - przytakuje, odsłaniając perliste zęby w cudownym uśmiechu.
 Brytyjka siada, wpatrując się w słońce, które ledwie majaczy na horyzoncie.
 - Trzeba będzie to wkrótce powtórzyć - mówi.
 - Aha. - Leo również się podnosi i łapie ją za rękę. - Trzeba.
 - Mamy czas do końca tygodnia, nie? - pyta nieśmiało.
 - Tak. Wolałbym tu zostać jeszcze dłużej, ale sama widziałaś jaki jest mój tata...
 - Mhm. Właśnie, mam do ciebie jeszcze jedno pytanie - zaczyna.
 - Jakie?
 - Twoi znajomi nie będą się czasem niepokoić?
 Macha lekceważąco ręką.
 - Pożegnaliśmy się na koniec roku. Teraz czekają na mnie przyjaciele na uniwersytecie.
 - Ach... No tak.
 - Co z twoimi? - odbija pałeczkę.
 - Większość jest na wakacjach, a Colin... Colin zajmuje się tylko Leą, nawet nie zauważy, że mnie nie ma - burczy.
 - Kim jest Colin? - pyta niby od niechcenia Leo. W jego głosie czuć jednak napięcie.
 - Chłopak... A raczej ktoś, kto uważa się za niego, umawiając się jednocześnie z obiektem westchnień połowy szkoły - prycha. - Nie mam zamiaru dłużej tego ciągnąć. - Ciska kamieniem do wody, płosząc przy tym kraba.
 - Skąd ja to znam - mruczy i podnosi wzrok na słońce. - Chodź, trzeba wracać.
 - Nie - jęczy Lisa, przytrzymując go za rękę. - Nie chcę napotkać się teraz na Stevena i Marlene. Było przecież tak miło, nie możemy jeszcze tu posiedzieć? - pyta.
 Chłopak śmieje się. - Nie. Poza tym, możesz zjeść kolację ze mną. Pamiętaj, że ci to proponowałem.
 Wzrusza ramionami.
 - Czy ja wiem... Muszę jeszcze chwilę nad tym pomyśleć. Dobra, wracajmy.
 Wstaje i potyka się o wystającą skałę, upadając przy tym na Leo. Przez chwilę patrzą sobie w oczy - niemalże takie same, jak odbicia dusz. Zastanawiają się? Nie trwa to jednak dłużej niż minutę, bo po tym czasie już się całują. Po prostu.
 - Hmm... - Zastanawia się Lisa po zakończonym pocałunku. - Chyba nic się nie stanie jak spędzę z tobą jeszcze trochę czasu.

Przepraszam za to coś ;-;. Ostatnio wychodzą takie anty-dzieła. Ale dobra, nie rozpaczam. Chcę już skończyć to opowiadanie, by zająć się drugim. Wiecie, nakręciłam się i jakoś poszło. 
OBIECUJĘ, że w następnym będzie się więcej działo. I głównie skupię się na Leo i Marlene i doktorze Rotfieldzie, bo... A, zobaczycie:D!
Już się zamykam i zmykam:*.
Kocham Was❤.
~Vanill^^
PS
Czy tylko ja tak bardzo nie chcę do szkoły;

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za każdy komentarz. Przyjmuję pochwały jak i konstruktywną krytykę, dzięki, której mogę poprawić się w pisaniu:)