piątek, 4 lipca 2014

ROZDZIAŁ IV

Złota taf­la na ścianie,
czy to jest przejście ...
do Ciebie mo­je kochanie? 

Przez całą noc starała się wyszukać rodzeństwo Courtice w Internecie. Starała się to dobre stwierdzenie. Dlaczego? Ponieważ cały czas wyskakiwał jej opis Courtice Road w Kanadzie, oddalony około 60 km. na wschód od Toronto. Za to o dwójce nastolatków nie mogła znaleźć ani jednego zdania. 
 Sfrustrowana, walnęła z całej siły w biurko. 
 - Żeby nie można było znaleźć głupiego rodzeństwa w całym Internecie - warknęła, ponownie wpisując hasło ,,Courtice - historia" do wyszukiwarki.
 Tym razem oprócz historii kanadyjskiej drogi, wyskoczyło zdjęcie starszej pani. Marlene bez zastanowienie weszła w link, a przed jej oczami ukazała się Karla Novković-Courtice, niegdyś znana menadżerka hollywoodzkich sław, teraz miła około sześćdziesięcioletnia kobieta. Mieszkała w małej miejscowości nad morzem, znajdującej się kilkadziesiąt minut drogi od Dubrownika. 
 - Bingo - mruknęła pod nosem, przewijając w dół strony. 
 Już miała zamknąć laptopa i spakować się na podróż do Karli, kiedy jej uwagę przykuł poszczególny wpis, podlinkowany do bloga staruszki.
 ,,NARESZCIE!
Już w ten wtorek przyleci moja chrześniaczka wraz ze swoim bratem! Lisa i Stevie to dzieci o wiele młodszego brata mojego męża-Ivana. Na co dzień mieszkają w Londynie, ale w tym roku ich ojciec - Mitchell - oraz matka - Sue - wypływają na rejs po Morzu Śródziemnym, wysyłają więc dzieci do mnie na całe dwa miesiące!
 Wręcz nie mogę się doczekać wspólnie spędzonych chwil! 
Karla C."
 - Świetnie. - Marlene uśmiechnęła się pod nosem, po czym spisała dane oraz adres byłej menadżerki.
 Kiedy skończyła, zamknęła laptopa i przykryła się kołdrą aż pod samą brodę. Jeszcze trochę, a jej zadanie będzie wykonane. Nikt już nie będzie mówił na nią Wiedźma. Pseudo-dar zniknie. Gdy dostanie pracę, nie będzie można jej wykorzystywać we własnych mrocznych celach. Może będzie niewolnicą, ale przynajmniej jednego człowieka, a nie społeczeństwa; kajdany spadną z jej rąk i roztrzaskają się o ziemię. Poza tym On najpewniej zabierze jej przekleństwo, przecież robił już o wiele trudniejsze rzeczy i zawsze mu się udawało, prawda? Tak przynajmniej mówiono o Nim - Medyk, Czarodziej, Uzdrowiciel. Dlatego zdecydowała się z nim spotkać. Dla niej oferta pracy brzmiała jak najcudowniejsza melodia; była jak lek. On potrzebuje jej daru, a ona potrzebuje wolności. Na pewno wywalczy ją, oddając mu swoją umiejętność. Po raz pierwszy od wieków rodzina Lorenzo będzie mogła odetchnąć z ulgą. Klątwa zniknie. Ojciec Marlene zostanie ostatnim przeklętym członkiem rodziny. Ona będzie znana jako Uzdrowiona. Tak. Tak właśnie będzie. 
***
- Stevie! Lisa! Za pół godziny widzę was zwartych i gotowych! - Krzyk matki kazał Lisie otworzyć oczy oraz wstać.
 Z ociąganiem zrzuciła kołdrę na podłogę, po czym poczłapała do łazienki. 
 Była już spakowana, więc pozwoliła sobie na 'krótką' drzemkę, która w rzeczywistości trwała nieco ponad półtorej godziny. Teraz musiała się ogarnąć w trzykrotnie krótszym czasie.
 - Zapamiętać: nigdy nie kupować biletów na samoloty wylatujące o trzeciej nad ranem - mruknęła, spryskując twarz chłodną wodą.
 Następne dziesięć minut spędziła na pakowaniu kosmetyczki i wciskaniu jej do dziewiętnasto kilogramowego bagażu, który ledwo co mieścił się w granicach normy. Dopiero, kiedy zapięła suwak białej walizki z czarnymi napisami po francusku, wciągnęła na siebie dżinsowe szorty oraz sweter w kolorze pudrowego różu z czarnymi serduszkami. Na nogi wsunęła czarne trampki. Do torby podręcznej spakowała jeszcze ciemną bokserkę i była gotowa zmierzyć się ze swoimi koszmarami.
  
 Czekali na samolot równe półtorej godziny. Przez odprawę przeszli szybko i teraz siedzieli w hali odlotów razem z innymi ośmioma osobami. Była 2:30 nad ranem, poniedziałek, nikt więc nie dziwił się, że jest tylko dziesięciu pasażerów, tak samo, jak nikt nie dziwił się, że większość śpi. 
 - Pójdę po jakieś chrupki i coś do picia. Ty też chcesz? - zapytał Steven, wstając.
 Lisa wywróciła oczami, po czym podała mu 10£. 
 - Kup mi jakieś Ice'y, gumę do żucia, wodę i coś słodkiego. Najlepiej dwa różne smaki żelków - westchnęła.
 - Nie sądziłem, że też jesz 'takie świństwa'. - Na twarz wpełzł mu denerwujący uśmiech.
 - Leć po to - jęknęła - i nie wkurzaj mnie więcej.
 Chłopak pokiwał głową, a następnie zniknął w strefie sklepów. Po pięciu minutach wrócił z dwiema siatkami w lewej i hot dogiem w prawej ręce.
 - Serio? Jeszcze nie minęły trzy godziny nowego dnia, a ty już się opychasz fast foodami? - Lisa pokręciła głową zrezygnowana, wyrywając mu przy okazji siatki z zakupami z ręki. - Ja to będę trzymać, a ty postaraj się nie upaćkać, jak to masz w zwyczaju.
 Steven miał już coś odpowiedzieć, ale uprzedził go głos kobiety, dochodzący z megafonów:
 - Pasażerowie lotu 879, Londyn: Heathrow - Dubrownik, proszeni są o pokazanie kart pokładowych obsłudze przy wyjściach A3 i A5.
 Lisa przejechała ręką po zmęczonej twarzy, przewiesiła torbę podróżną przez ramię i ruszyła za bratem, który już ustawił się w kolejce do wyjścia A5. Co dziwne, tutaj kolejka była dwukrotnie krótsza niż do wyjścia A3! 
 Dziewczyna pokazała kobiecie z obsługi, na twarzy której błąkał się ogromny uśmiech. 
 - Życzę miłego lotu. - Stewardessa poprawiła blond włosy upięte w kitkę, po czym skasowała bilety rodzeństwa.
 Kiedy Lisa wchodziła do samolotu, była pewna że nie ma już wyboru. Zresztą, gdyby był, czy zrezygnowałaby z lotu do cioci? Raczej nie. 
 Z westchnieniem usiadła na fotelu obok brata, który cały czas gapił się w krajobraz za oknem, chociaż jeszcze nie wystartowali. Nagle odwrócił się w jej stronę i powiedział coś, co wbiło się w pamięć Lisy już na zawsze: 
 - Cokolwiek zdarzy się w tej Chorwacji, Lisi, wiedz, że zawsze będę z ciebie dumny. Nie każdy potrafi zmierzyć się ze swoim lękiem. Na przykład ja. Widzisz, nie umiem pogodzić się z tym, że kiedykolwiek ciebie stracę. 

Cześć!:D
Dzisiaj kolejny rozdział, Lisa i Steve lecą sobie do Chorwacji, a Marlene jedzie do ich cioci. Tak... Mogę Wam powiedzieć, mam niezły koncpet na to, co się teraz zdarzy;).
Wiem, że rozdział jest krótki i w niektórych momentach zagmatwany, ale to chyba normalne xD.
Co do next'a to chyba pojawi się w weekend. A jak nie - postaram się dodać na wyjeździe.
Buźki:*.
~Vanill
PS
Niedługo rocznica. Postaram się coś wykombinować:). 

1 komentarz:

  1. Genialny !
    Nie wiem, czy to dobrze, że Marlene znalazła ciocię Lisy i Steve'a. Chyba nie ... Zobaczymy, jak to się dalej potoczy :) Że też ich ciocia musiała zamieścić tam ten wpis ! Hehe :D
    Też bym nie chciała wstawać w okolicach 2:00 żeby jechać tam, gdzie w ogóle nie mam ochoty jechać. Więc podzielam uczucia Lisy. Mnie też zdziwiło to, co na końcu powiedział Steve. To trochę nie w jego stylu. Myślałam, że to Lisa jest od myślenia, że tak powiem :D No ale co powiedział ,to powiedział. Ciekawe, co to miało znaczyć. Czyżby przeczuwał, że w tej Chorwacji stanie się coś złego? Naprawdę tego nie rozumiem.
    Przepraszam ,że piszę takie krótkie komentarze, ale nie umiem pisać dłuższych i poza tym to chyba lepsze niż "Super, czekam na next", co nie ?
    No dobra, czekam na next ;3
    Papa!
    PS. U mnie nowa notka - liczę na twoją opinię na ten temat ♥ http://leonetta-para-siempre.blogspot.com/2014/07/wazna-sprawa.html

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za każdy komentarz. Przyjmuję pochwały jak i konstruktywną krytykę, dzięki, której mogę poprawić się w pisaniu:)