poniedziałek, 28 lipca 2014

ROZDZIAŁ V

Wiem, że się zagubiłam.
Ale to, co mnie prze­raża naj­bar­dziej to to, że zaczy­nam czuć się jak w domu.
Wiem, nie mogę zos­tać tu na zawsze.
Kiedy wylądowali, Lisa odczuła wdzięczność dla losu oraz pilota samolotu, który wylądował prawie bez zbędnych turbulencji, co było dla niej niezwykle ważne. Tak ważne, że była bliska wejścia do kabiny pilotów i błagania na kolanach o szybkie lądowanie. Zawsze miała ciekawy charakterek.
 Co więcej - podczas kilkugodzinnego lotu okazało się, że jej układ pokarmowy nie lubi połączenia lodowych Ice'ów oraz karmelowych ciasteczek oblanych czekoladą z orzechami, na które uparł się Steven. Wciąż miała w ustach posmak żółci i miętowej gumy, którą żuła bez przerwy przez ostatnie piętnaście minut.
 - Wynośmy się stąd - mruknęła do brata, który właśnie wyszedł z samolotu.
 - Oj nie przesadzaj. Blokowałaś łazienkę tylko przez godzinę i jedna pani cudem nie wydaliła się na podłogę - powiedział z ironią, kiedy wsiadali do autobusu, mającego ich zawieść do hali przylotów.
 Lisa tylko obdarzyła go zimnym spojrzeniem.
 - Przesadzasz.
 Po krótkiej jeździe po wyboistym asfalcie, stali obok taśmy, na której już pojawiły się pierwsze bagaże. Szybko znalazły swoich właścicieli - małżeństwo w średnim wieku. Ona - rudowłosa w znoszonej czerwonej sukience, on - potężny facet o wypłowiałych blond włosach w jaskrawej koszuli i słomkowym kapeluszu. Zwracali na siebie uwagę niecodziennym wyglądem oraz strojem. Reszta wyglądała na spokojnych, ponurych Anglików, których miażdżyła rutyna oraz nuda. Normalne. 
 Walizki Lisy i Stevena dojechały jako ostatnie.
 - Cholerna Chorwacja - mruknęła dziewczyna, pchając do przodu wózek z bagażami. - Ciocia mówiła, gdzie będzie czekać.
 Jej brat sprawdził telefon.
 - M-hm. Mamy wyjść przed lotnisko. 
 Lisa wydała z siebie jeszcze kilka lekkich przekleństw pod adresem śródziemnomorskiego kraju i rodziców, po czym zamknęła się i ruszyła do wyjścia.
 Na parkingu czekało kilka taksówek, o które opierali się kierowcy: mężczyźni z ponurą miną, spuszczonymi oczami oraz chęcią wyłapania wzrokiem turystów wyglądających na najbogatszych i wyciągnięcia od nich forsy. 
 - Wypłaciłeś kuny, tak? Podejrzewam, że będziemy musieli pojechać jedną z tych taksówek - stwierdziła Lisa.
 Steven przez chwilę się wahał, ale po dokładnym obmacaniu kilku kieszeni, odpowiedział twierdząco.
 W tym samym momencie przed lotnisko zajechał - z piskiem opon - nowy Aston Martin.
 - Wow - wydusił z siebie chłopak na widok wysiadającego z niego szofera ubranego w dość drogi garnitur. - Ciekawe po kogo? Może lecieliśmy z jakimś królem naftowym? - Zaczął kręcić głową naokoło, nikogo jednak nie zauważył.
 Szofer zauważywszy dwójkę nastolatków, bez wahania podszedł do nich. Uścisnął rękę Stevena i złożył delikatny pocałunek na ręce Lisy.
 ,,Czyli w dzisiejszych czasach istnieją jeszcze dżentelmeni", przeleciało jej przez głowę.
 - Państwo Lisa i Steven Courtice, zgadza się? - zapytał z obcym akcentem.
 - Tak - odparł radośnie Steven.
 - Dobrodošli! - krzyknął szofer. - Jestem Luka i pracuję dla pani Karli. Mam was zawieść do jej rezydencji - uśmiechnął się przyjaźnie, wziął ich bagaże i ruszył w stronę Astona Martina.
 - Nie wiedziałam, że ciotka jest tak bogata - mruknęła Lisa.
 - To dobrze? - zapytał brat dziewczyny.
 - Jeżeli ma basen, kucharza, dużą willę i da nam wolną rękę - to tak - odpowiedziała pół żartobliwie, pół poważnie i ochoczo ruszyła za Luką.
***
- Więc mówisz, że nazywasz się Marlene i jesteś córką mojej przyjaciółki ze szkoły? - zapytała ogromnie zdziwiona Karla Courtice, popijając łyk kawy. Otaksowała wzrokiem swojego gościa. Dziewczyna w wieku Stevena i Lisy. Proste, czekoladowe włosy, trochę za ramiona. Kawowe oczy. Miły uśmiech. Dobry gust. Ładna. Zupełnie niepodobna do Katariny Drosiny o krótkich kręconych blond włosach i oczach zielonych jak łąka. Nieco pulchnej o niemalże białych ustach.
 - Tak. 
 - Myślałam, że umarła. I to jak miała ledwie dziewiętnaście lat. Słyszałam, że rak kości...
 Marlene wzruszyła ramionami. Ogromnie śmieszyła ją ta gra. A dzięki przekleństwie - nie miała się czego obawiać.
 - Wcześniej dorobiła się mnie. Mała wpadka. Mamusia zawsze mówiła, że kiedy umrze, a u mnie nie będzie dobrze, mogę się do pani zwrócić o malutką pomoc. 
 - Finansową? - zapytała Karla, już sięgając po portfel.
 - Nie! - zaprzeczyła ostro Marlene, co zdziwiło po raz kolejny dawną menadżerkę. - Ja chciałabym prosić o przechowanie na czas wakacji - podjęła już milszym tonem. - Ciociu - mogę do pani mówić ciociu, prawda? - ja mam opłacone stypendium, a tatuś jak na jakiś czas podsyła sumkę z Ameryki, ale nie wystarczy mi, by zrobić coś ze sobą przez lato. Spadek po mamusi był niewielki, więc dużo nie mam - ot, małą klitkę w Dubrowniku. Nie chcę się w niej dusić przez wakacje. Tata ma dużo pracy - gra w filmie, nagrywa w Nowym Yorku. Nie mam więc gdzie pojechać. Ja mogę pracować dla cioci! Wszystko, byle się wyrwać z Dubrownika na te dwa miesiące - mówiła. Większość była wierutnym kłamstwem. Jej rodzice żyli, mieli się świetnie, nawet zarabiali dzięki własnej firmie. Może nie krocie, ale na wakacje letnie i zimowe starczało. Była odludkiem z wyboru. Nie chciała rodziny zamęczać swoim anty-darem. Wolała utrzymywać się dzięki dorywczym pracom, nawet wbrew sobie. Stałe zatrudnienie było dla niej błogosławieństwem. Wreszcie na swoim. A kiedy pozbędzie się daru - wróci do rodziców, by prowadzić spokojne życie. Tylko to jedno, głupie zadanie!
 - Ech... Przyjeżdża do mnie moja chrześniaczka z bratem, a Ivan jest wyjątkowo w domu... Cóż, zapraszam. Im więcej osób, tym milsza atmosfera, poza tym - jak mogłabym odmówić córce Katariny? - Karla uśmiechnęła się na wspomnienie dawnych lat. - A tak w ogóle coś mi mówi, że będziesz bezproblemowa. Powłóczysz się trochę po miasteczku, pojedziesz gdzieś z Luką, może nawet wyślę cię raz czy drugi po większe zakupy... Zapowiadają się cudowne wakacje. Gdzie masz walizkę?
 - Och, nawet ciociu nie wiesz jak ci jestem wdzięczna! - krzyknęła, podrywając się z miejsca. - Walizkę zostawiłam przy drzwiach. Byłam gotowa jechać do jakiegoś miejscowego hoteliku i zatrzymać się na tydzień, bo kilka groszy by się znalazło - zaśmiała się. 
 Karla przywołała pomoc domową.
 - Ana, zanieś proszę walizkę Marlene do pokoju na drugim piętrze. Tak, tego kremowego, obok pokojów Stevena i Lisy. 
 Kiedy kobieta zniknęła, Marlene wstała z kanapy. 
 - Chyba od razu się rozpakuję, a potem pójdę nad morze. Mogę?
 - Tak, oczywiście. Obiad o trzeciej, kolacja o siódmej. Zapamiętasz?
 Skinęła głową.
 - Gdybyś mnie, ciociu, potrzebowała, możesz do mnie zadzwonić. Tutaj mój numer - podała jej karteczkę z wypisanym numerem. - Zawsze odbieram.
 Szybko oddaliła się do swojego pokoju. Już się w to wpakowała. Nie ma odwrotu.
***
Steven przez całą - około godzinną - drogę zamęczał szofera pytaniami o ciotkę, a szczególnie jej majątek. 
 - Tak, Steven. Twoja ciotka jest naprawdę tak bardzo bogata, że kupiła mi Astona Martina. - Chyba wywrócił oczami. - Ma też basen, kucharza, dużą willę przy morzu i ma mnóstwo pracy, więc nie będziecie z nią dużo przebywać. Poza tym - dzisiaj rano przyjechała do niej jakaś córka jej zmarłej przyjaciółki ze szkoły.
 Steven ożywił się.
 - Ładna? 
 - Bardzo. 
 - Ile ma lat?
 - Nie wiem, nie widziałem jej. Może z dwadzieścia?
 - O. - Entuzjazm Stevena gwałtownie ostygł.
 - Żartuję, ma siedemnaście lat. Widziałem ją tylko przez pięć minut, kiedy prosiła, żebym podwiózł ją jutro do jakiegoś centrum handlowego.
 - Świetnie.
 - Hej, przepraszam, że przerywam tę niesamowicie ciekawą rozmowę, ale czyją ogromną willę widzę na horyzoncie? - przerwała Lisa.
 - Nasz dom - ogłosił Luka.
 Steven zerknął przez okno. Przed nim wznosiła się ogromna biała willa z drewnianymi brązowymi balkonami i ramami okien. W ogrodzie rosły różne palmy, a pośrodku stał ogromny basen z kryształową wodą. Za luksusowym domem widać było szmaragdowe morze. Chłopak miał ochotę do niego wskoczyć, zwłaszcza, że pomimo porannej godziny z nieba lał się prawie 30 stopniowy upał. 
 - To jest coś! - krzyknął.
 - Spakowałeś kąpielówki? - zapytała siostra.
 - Oczywiście! Spakowałem całą szafę! - oburzył się.
 - Ja ledwie jedną trzecią - odparła zdziwiona Lisa.
 - Halo! Jesteśmy! - rozmowę przerwał im pisk opon i krzyk Luki. 
 - Dobrodošli! - Na spotkanie wybiegła im kobieta ze srebrnymi włosami, z przebłyskami czarnego. Miała usta wymalowane koralową szminką oraz fiołkowe oczy. - Lisa i Steven! Kakvo je bilo putovanje? Dobro ili loše? 
 - Yyyy? - zająknął się Steven, nie rozumiejąc ani słowa. - Co?
 - Ach, przepraszam. Angielskiego używa się tutaj nader rzadko. Tylko kilku kelnerów w naszych dwóch restauracyjkach zna go na poziomie ponad podstawowym. Tylko ja z mężem mówimy perfekcyjnie w tym języku. - W jej głosie nie było nawet cienia obcego akcentu. Mówiła gładką angielszczyzną, nawet z ledwo wyczuwalnym angielskim akcentem. - Do rzeczy: mówcie! Jak wam minęła podróż? Dobrze, a może źle? Czy widzieliście to piękne lazurowe morze z drobnym piaskiem na plaży?
 - Oczywiście - odparła Lisa z kurtuazyjnym uśmiechem. 
 - Dobrze, wchodźmy do domu. Luka, weź ich bagaże, proszę - zwróciła się do szofera.
 W willi było przyjemnie chłodno. Brudnobiałe meble idealnie komponowały się z ciemnymi panelami i kakaowo-mlecznym kolorem ścian. Przeszklone drzwi wychodziły na morze oraz ogród z basenem, który wcześniej zauważył Steven. Teraz chłopak był oczarowany kręconymi drewnianymi schodami, białym perskim dywanem, płaskim telewizorem stojącym na hebanowym stoliku, podobnym do tego na kawę, oraz kuchnią - cudownym połączeniem klasyku i nowoczesności. Ze swoimi marmurowymi blatami, czarnymi szafkami, wiszącymi lampami i miękkimi beżowymi krzesłami mogła konkurować w konkursie na najpiękniejszą kuchnię świata, zaraz obok kuchni Johnny'ego Deepa. 
 - Pokoje są na pierwszym piętrze. Dla Lisy wybrałam ten w pudrowym różu, a dla Stevena w delikatnym odcieniu czekolady. Mam nadzieję, że trafnie wybrałam. - Uśmiechnęła się, jakby przepraszająco.
 Chłopak podziękował i odwrócił się w stronę schodów. Miał zamiar udać się do pokoju, a potem wskoczyć do basenu. Jednak, gdy tylko wykonał obrót o 180 stopni, zamarł. Po schodach schodził właśnie anioł.

No witam, witam w ten piękny lipcowy dzień!:D
Tak, wróciłam. I to chyba na długo:*.
Rozdział speszjal dla Was, starałam się napisać trochę dłuższy. Może mi się udało?
Wydaje mi się, że mimo kiczowatej końcówki, jest nawet znośny;).
Taka sprawa organizacyjna - to opowiadanie będzie mieć może 20-25 rozdziałów + epilog. Zobaczę, jak wyjdzie. Następne, trzecie już opowiadanie, planuję zrobić lekkie, obyczajowe, pisane z pierwszej perspektywy. Co myślicie? Wasze zdanie jest tutaj najważniejsze:*;>.
I na koniec zapraszam jeszcze na mojego ulubionego bloga - leonetta-para-siempre.blogspot.com
Dziewczyna ma talent i zasługuje na dużo wyświetleń oraz komentarzy:D.
~Vanill

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za każdy komentarz. Przyjmuję pochwały jak i konstruktywną krytykę, dzięki, której mogę poprawić się w pisaniu:)